Tajemniczy czołg! Cześć III Wyprawa

 



Kuzniecow od 1936 roku pracował w ambasadzie USA, oficjalnie jako zastępca attaché kulturalnego. Kiedy zaczęły się czystki, jego szefa wezwano do Moskwy i natychmiast aresztowano. Major zdawał sobie sprawę, że czeka go taki sam los. Jednak w tym czasie jego ludzie byli zaangażowani w tajną i trudną akcję związaną z prowadzeniem w Stanach Zjednoczonych opłacanej przez Moskwę partii komunistycznej. Kiedy aresztowano prawie całą obsadę ambasady, Kuzniecow był jedyny, który znał sprawę i dlatego pozwolono mu zostać i dalej się nią zajmować. W tym czasie jego kolega, którego znał a lat młodzieńczych Mierkułow, znacznie awansował w hierarchii NKWD. W 1938 roku, po aresztowaniu szefa NKWD Jeżowa i mianowaniu Berii, to właśnie Mierkułow został jego zastępcą. On wykreślił nazwisko Kuzniecowa z listy oficerów do aresztowania. Po kilku miesiącach czystki ustały i zaczęto nawet przywracać niektórych do służby. Od tej pory major mógł spać spokojnie.
Jednak lata pracy w ciągłym stresie zostawiły trwały ślad w jego psychice. Już nie był tym samym człowiekiem, który wykonywał wszelkie rozkazy bez żadnych oporów, wierząc w słuszność sprawy. To, co wydarzyło się w tych dwóch strasznych latach, wystawiło jego bezkompromisowe podejście do idei komunizmu na wielką próbę. Oczywiście, był zbyt doświadczony, żeby to demonstrować, ale na wiele spraw patrzył już zupełnie inaczej. Teraz już tylko lata doświadczenia pozwalały mu grać rolę zatwardziałego komunisty. Gdzieś tam w środku czuł, że to wszystko tak naprawdę nie ma sensu. Że ideały jego młodości zostały pogrzebane przez wydarzenia ostatnich lat.
Być może Zajcew to wyczuł. Jeżeli tak, to znaczy, że już nie potrafił dobrze grać swojej roli. Na szczęście to tylko zwykły oficer frontowy, który raczej mu nie zagrozi, szczególnie że nienawidził takich jak Kuzniecow.

– Dobra, Zajcew, idę załatwić działo z obsługą, a ty powiedz w batalionie, że na jutro rano potrzebujemy pluton żołnierzy, ale taki najbardziej doświadczony, wiesz, o co chodzi.
– Tak jest, towarzyszu majorze – krzyknął nieco za głośno kapitan, ale Kuzniecow nie zareagował, odwrócił się i poszedł w stronę budynku.
Zajcew przez dłuższą chwilę wpatrywał się w idącego spokojnym krokiem majora. Ten Kuzniecow był dla niego zagadką. Niby stary enkawudzista, ale po jego zachowaniu i po tym, co mówił, widać było, że jest jakiś inny. Kapitan miał okazję poznać wielu oficerów NKWD. W większości byli to zadufani w sobie fanatycy, a na dodatek niezbyt inteligentni. Potrafili tylko krzyczeć, bić, albo wydawać szybko wyroki więzienia lub śmierci. Najgorsi byli młodzi oficerowie, tuż po ukończeniu szkoły NKWD. Ci starali się jak najszybciej wykazać przed przełożonymi, jakimi są „obrońcami ojczyzny”. Uważali się za coś lepszego, nie szanowali nawet wyższych od siebie stopniem oficerów armii. Zajcew był świadkiem, jak pewien porucznik NKWD walnął w twarz pułkownika, dowódcę pułku, wyzywając go od zdrajców i tchórzy, po czym kazał go natychmiast aresztować i wysłać do obozu.
Takie rzeczy niestety się zdarzały, powodując czasami większy zamęt, niż walka z Niemcami. Żaden oficer nie był pewien dnia ani godziny. Wystarczył zwykły donos, telefon albo szepnięte słowo, a już przyjeżdżał ogarnięty żądzą władzy enkawudzista i robił czystki w jednostce.
Kapitan już kilka razy był o krok od aresztowania i tylko dowódcy dywizji zawdzięczał, że jeszcze dowodził na froncie. Mimo to jakoś nie potrafił nad sobą zapanować na widok tego znienawidzonego munduru. Czasami łapał się na tym, że miał więcej szacunku do walczących z nim Niemców, niż do kadry NKWD. Teraz jednak, widząc Kuzniecowa, nie potrafił jednoznacznie określić, co o nim myśli. Kilka razy wydawało mu się, że major tylko udaje twardego enkawudzistę, a tak naprawdę jest normalnym człowiekiem, niezainfekowanym fanatyzmem. Jednak Zajcew nie do końca wierzył w swe odczucia. To mogła być tylko gra doświadczonego oficera.
Kiedy następnego dnia pojawiły się pierwsze promyki słońca, przed budynkiem sztabu stało działo wraz z ciężarówką. Żołnierze czekali na rozkazy. Po chwili wyszedł z budynku Kuzniecow, a za nim Zajcew.
– Kto tu dowodzi? – zapytał major i podszedł do działa.
Po tych słowach żołnierze stanęli na baczność.
– Melduje się sierżant Malcew. Zostaliśmy tu skierowani przez dowódcę dywizji. Kuzniecow przyjrzał się podoficerowi i żołnierzom. Od razu poznał, że to doświadczeni ludzie. Uśmiechnął się i zapytał:
– Umiecie z tego strzelać?
– Tak jest, towarzyszu majorze. Obsługujemy to działo już od dwóch miesięcy – padła zdecydowana odpowiedź.
– A do czołgów strzelaliście?
– Tak jest, mamy na koncie już ponad trzydzieści czołgów i innych pojazdów.
– To dobrze. Będziecie mieli okazję się wykazać. Dajcie spocznij, sierżancie.
– Zajcew, co z tym plutonem?
– Dostaniemy zwiadowców, podobno najlepszych w batalionie, zaraz będą, bo ściągnięto ich z linii.
– Dobrze, poczekamy.
Mniej więcej po godzinie pod budynek sztabu podjechały trzy samochody pancerne. Z pierwszego wyskoczył młody porucznik, rozejrzał się i widząc nieznanych sobie oficerów, podszedł i zameldował się.
– Porucznik Własow, pierwszy pluton zwiadu pierwszego batalionu. – W jego głosie słychać było pewność siebie. Miał na sobie pomięty, z licznymi plamami mundur, który świadczył o tym, że on i jego ludzie przyjechali tu prosto z frontu.
– Major Kuzniecow, a to kapitan Zajcew. – Major wyciągnął rękę na powitanie, co zdziwiło Własowa. Tego zazwyczaj starsi stopniem oficerowie nie robili.
– Siadajcie, poruczniku. Od dawna na froncie?
– Od początku, towarzyszu majorze.
– A żołnierzy macie dobrych?
– Tak jest. Sam ich dobierałem. Tylko weterani. Niektórzy byli w innych batalionach, ale udało mi się ich tu ściągnąć.
– Ilu macie ludzi?
– Trzydziestu!
– Hm… trochę mało. – Kuzniecow chciał jeszcze coś dodać, ale uprzedził go porucznik:
– Towarzyszu majorze, oni są więcej warci niż niejedna kompania. – Jak na młodego oficera były to bardzo odważne słowa. Major nie zdążył tego skomentować, bo odezwał się Zajcew:
– Wolę takich piętnastu niż setkę młodych, którzy nie wiedzą nic o froncie. Po was, poruczniku, widać, że już nieraz dostaliście w dupę, ale jakoś żyjecie – mówiąc te słowa, się uśmiechnął.
– Tak jest, towarzyszu kapitanie – odpowiedział Własow, któremu spodobało się to, co powiedział Zajcew.
Porucznik od początku wojny przeżył wiele takich chwil, które wydawały mu się ostatnimi. Jego dywizja już w pierwszym tygodniu walk została okrążona przez niemieckie czołgi. Musieli się przedzierać wiele kilometrów. Z jego batalionu wydostało się z kotła zaledwie czterdziestu żołnierzy. Dołączyli do jakiejś dywizji piechoty i po kilku dniach znów zostali rozbici.
Tak wyglądały pierwsze miesiące walk. Tylko się cofali albo przebijali. Własow już nie pamiętał, ile razy mieli Niemców za sobą i przed sobą. Porucznik miał szczęście, że zdołał jakoś ujść z życiem. Wielu jego kolegów zginęło, a jeszcze więcej dostało się do niewoli. Pod koniec 1941 roku z jego batalionu zostało ich trzech. Dopiero pod Moskwą udało się Niemców zatrzymać. Później do ataku ruszyły odwody i po raz pierwszy w tej wojnie zmusili Niemców do cofania się. Był to bez wątpienia jeden z punktów przełomowych w tej wojnie. Własow, awansowany na stopień porucznika, dowodził plutonem zwiadu. Jego doświadczenie bardzo się przydało. Z czasem oddział zyskał sławę najlepszego plutonu zwiadu w całej dywizji. Niestety, dywizja, idąc do ataku, dała się wciągnąć w pułapkę i została rozbita przez niemieckie oddziały pancerne.
Własow został ranny, ale udało mu się wyprowadzić swoich żołnierzy z okrążenia. Kiedy wreszcie dotarł do swoich, trafił przed oblicze oficera NKWD, który oskarżył go o zdradę i tchórzostwo. Własow zameldował, że rozkaz przebicia się otrzymał od dowódcy batalionu majora Sowieniewa. Porucznik wiedział, że oficer, na którego się powołał, zginął i nie da się tego sprawdzić. Mimo to kapitan NKWD chciał go aresztować, ale podczas przesłuchania sztab pułku został zaatakowany przez niemieckie samoloty. W bombardowaniu zginęło wielu oficerów i żołnierzy, w tym także oficerowie NKWD. To uratowało mu życie, ale trafił do szpitala.
Rana wyglądała bardzo groźnie, a do tego wdało się zakażenie. Jednak jego młody i silny organizm pozwolił mu przeżyć. Do służby wrócił jednak dopiero po trzech miesiącach. Jego dywizji już nie było. Została rozformowana po tym, jak zostało z niej około dwustu żołnierzy.
Przez kilka tygodni służył w ochronie sztabu korpusu, lecz gdy dowiedział się o utworzeniu nowej dywizji, zgłosił się, prosząc o przydział. Takich doświadczonych oficerów było wtedy mało, został więc natychmiast skierowany do sztabu dywizji. Otrzymał tam stanowisko dowódcy kompanii. Własow nie był tym zachwycony, ale musiał wykonać rozkaz. Na szczęście, kiedy już skompletowano całą kadrę, z oficerami spotkał się dowódca dywizji. Porucznik, korzystając z okazji, przedstawił prośbę. Był zwiadowcą i chciał nim pozostać. Była to dość odważna decyzja, ale, o dziwo, generał rozkazał mianować Własowa dowódcą plutonu zwiadu, i tak już zostało.
Został przydzielony do pierwszego batalionu. Dowodzący nim młody major zgodził się, żeby porucznik dobrał sobie żołnierzy. Własow chciał mieć tylko weteranów, niełatwo więc było zebrać cały pluton. Okazało się, że kilku jego dawnych kolegów służy w innych batalionach. Udało się załatwić im przeniesienie. Dzięki temu pluton Własowa w krótkim czasie okazał się najlepszym oddziałem zwiadu w całej dywizji. Co prawda z dwudziestu pięciu ludzi zostało tylko piętnastu, ale udało się z powrotem doprowadzić do stanu plutonu.
Porucznik został wezwany do sztabu dywizji. Tam jeden z adiutantów dowódcy rozkazał mu udać się do siedziby sztabu drugiego batalionu i oddać pod rozkazy majora Kuzniecowa. Kiedy zapytał, o co chodzi, adiutant wzruszył ramionami i powiedział:
– Rozkaz generała.
Po tych słowach zadawanie dalszych pytań było bez sensu. Własow zebrał swoich ludzi do samochodów pancernych i ruszył do sztabu. Był bardzo ciekawy, do czego ten nieznany oficer potrzebuje akurat ich, a nie jakiegoś zwykłego oddziału.
Teraz, patrząc na Kuzniecowa, postanowił zadać to pytanie, choć zdawał sobie sprawę, że może nie otrzymać odpowiedzi.
– Towarzyszu majorze, do czego wam potrzebni zwiadowcy?
Kuzniecow spodziewał się takiego pytania. Miał przed sobą doświadczonego oficera, frontowca, a ci nie lubili niespodzianek, szczególnie takich, które ich dotyczą.
– Własow, za chwilę będziemy w komplecie i wtedy wyjaśnię wszystkim, co chcemy zrobić. Ale już teraz mogę wam powiedzieć, że zapolujemy na grubego, bardzo grubego zwierza.– Ostatnie słowa wypowiedział twardym, zdecydowanym głosem.
– Tak jest, towarzyszu majorze!

Komentarze

Popularne posty