"Rejs donikąd" III Rzesza, USA i Kuba w 1939 roku oszukały prawie tysiąc Niemców pochodzenia żydowskiego!






"Rejs donikąd" III Rzesza, USA i Kuba w 1939 roku oszukały prawie tysiąc Niemców pochodzenia żydowskiego!
Kiedy w 1933 roku Adolf Hitler został desygnowany przez prezydenta Hindenburga na stanowisko kanclerza, świat stanął na krawędzi zagłady, choć jeszcze nie zdawał sobie z tego sprawy. Nowy kanclerz bardzo szybko pokazał, że jego teorię wyłożone choćby w "Mein Kampf", to nie polityczna iluzja jak twierdziło wielu, czy tylko retoryka mająca mu zapewnić poparcie. To była nowa wizja świata, którą ten człowiek postanowił wdrożyć w życie. Już praktycznie od początku swojej politycznej drogi, znalazł wroga – czyli kogoś, kogo obwinił o wszystkie grzechy łącznie z przegraną I wojną światową. Tym wrogiem numer jeden stali się Żydzi.
Bardzo szybko wprowadzono ustawy, które pozbawiły tych ludzi wielu praw, praktycznie wyłączając ich z życia publicznego (zakazy pracy jako lekarze, prawnicy, naukowcy itd.). Bojówki SA zaczęły terror na ulicach. Sklepy, pracownie, biura czy inne miejsca będące własnością Żydów były obrzucane kamieniami, podpalane, a esamani pilnowali, żeby nikt tam nie chodził. Żydzi stali się drugą kategorią, czymś, co naziści nazywali podludźmi. Ci najbogatsi zaczęli wyprzedawać swój majątek i uciekać z Niemiec. Nie będę tu szerzej opisywał tego procederu, ale chciałem opisać pewien mało znany epizod związany właśnie z ucieczką Żydów z Niemiec.

Wiosną 1939 roku niemieckie władze proponują 937 Żydom rejs luksusowym statkiem MS „St. Louis” na Kubę, gdzie będą mogli zacząć nowe życie.
Takie akcje prowadzono, wprowadzając w życie tzw. "Kampanię sprzątania domu”. Tym, którzy mieli pieniądze, aby się wykupić i załatwić sobie wizy wjazdowe do odległych krajów, pozwalano opuścić teren Niemiec, wychodząc z prostego założenia, że po pierwsze wyjadą z kraju, a po drugie sami opłacą swój wyjazd.
To był istny majstersztyk, a do tego całkiem dochodowy interes. Aby dostać się na pokład „St. Louis”, uchodźcy musieli zapłacić 800 za I klasę lub 600 marek za II klasę. Oprócz tego każdy musiał uiścić „opłatę dodatkową” w wysokości 230 marek. Dla wielu tych ograbionych już wcześniej przez państwo Żydów były to ostatnie oszczędności.

Pełni nadziei pasażerowie wyruszają z portu w Hamburgu. Każdy z nich miał wykupione za 150 dolarów zezwolenia na turystyczny pobyt na Kubie, gdzie zamierzali oczekiwać na pozwolenie wjazdu do USA. Gdy „St. Louis” odbił od nabrzeża i wypłynął w pełne morze, zostawiając za sobą terytorium III Rzeszy, pasażerowie odetchnęli z ulgą, wielu rzucało się sobie w ramiona, niektórzy płakali. Uważali, że mimo wszystko udało im się wyrwać ze szponów narodowego socjalizmu, w którym już nie było dla nich miejsca. Płynęli pełni nadziei na nowe życie po drugiej stronie oceanu. Uważali bowiem, że właśnie zostali uratowani.

Kapitan Schröder nie był nazistą i dlatego pozwolił religijnym pasażerom na odprawianie modłów w sali restauracyjnej. Członkowie załogi zachowywali się grzecznie. Dzięki temu na „St. Louis” panowała „beztroska atmosfera”, ludzie czuli się jak na „luksusowej wycieczce”.
Pasażerowie "St. Louis” wyposażeni byli w kubańskie wizy tranzytowe wydane przez Manuela Beniteza (dyrektora generalnego kubańskiego biura imigracyjnego), które dawały prawo opuszczenia statku w tym kraju. Jednak ilość imigrantów, jaką USA przyjmowały w ciągu roku, była ograniczona do 27 370 osób (dla Niemiec i Austrii), a lista rezerwowa była wypełniona oczekującymi na kilkanaście lat. Uchodźcy musieli więc poczekać na swoją kolej na Kubie.

Niestety radość nie trwała zbyt długo. Już po kilku dniach wyszło na jaw, że Manuel Benitez z biura imigracyjnego wykorzystał lukę prawną i sprzedawał wizy na Kubę nielegalnie, zarabiając na tym około 1 mln dolarów. Prezydent Kuby Federico Laredo Bru, chcąc ukrócić samowolę Beniteza, wydał dekret anulujący dotychczas wydane dokumenty imigracyjne — tym samym wizy pasażerów "St. Louis” stały się nieważne. Kapitan statku kapitan Gustav Schroeder wiedział o nadchodzących kłopotach i chcąc nie chcąc musiał te smutne wieści przekazać pasażerom.

Kiedy statek zacumował w porcie 27 maja rano, na pokład weszła policja i straż graniczna Sprawdzono bardzo dokładnie dokumenty i zgodę na zejście na ląd dostało tylko 28 pasażerów, czyli ci, którzy mieli ważne wizy amerykańskie, a także sześciu obywateli Hiszpanii i dwóch Kubańczyków. Cała reszta pasażerów, przerażona, czekała na pokładzie statku na rozwój wypadków, wysyłając telegramy do rodziny i przyjaciół z prośbą o pomoc.

W następnych dniach atmosfera na statku stawała się coraz bardziej napięta i nerwowa, a na dodatek zaczęły się kończyć zapasy wody i żywności. Ludzie czekali, nie wiedząc, co ich czeka, a wiszący w głównej sali portret Hitlera przypominał im, gdzie mogą wrócić, jeśli Kubańczycy ich nie wpuszczą.
Co starsi Żydzi zaczęli krzyczeć, że znaleźli się na „pływającym okręcie koncentracyjnym”. Na domiar złego panował straszliwy upał, temperatura dochodziła do 40 st. C.
Dzień później do Hawany przybył Lawrence Berenson (przedstawiciel Jointu – żydowskiej organizacji pomocowej z USA), żeby zawrzeć jakieś porozumienie z prezydentem Kuby. Niestety nic nie zdziałał i statek dostał nakaz opuszczenia wód terytorialnych Kuby. Kiedy statek powoli odpływał, Bru zaproponował wpuszczenie pasażerów za ogromną kwotę około 500 tysięcy dolarów.
Berenson nie chciał tyle zapłacić i prezydent zerwał rozmowy. Część pasażerów wysłała nawet telegramy do prezydenta Roosevelta, ale odpowiedziano im, że mają czekać na swoją kolej wg. Listy rezerwowej.

Kapitan Gustav Schröder, który był porządnym człowiekiem, widząc, że tutaj już nic nie zdziałają, postanowił mimo wszystko ratować swoich pasażerów i skierował statek ku wybrzeżom USA. Miał nadzieję, że Amerykanie zlitują się nad losem uchodźców (a szczególnie dzieci i kobiet). Schröder doskonale zdawał sobie sprawę, co ich czeka po powrocie do Niemiec. Niestety u wybrzeży Florydy statek okrążyły okręty Straży Przybrzeżnej i zakomunikowały kapitanowi, że statek nie ma zgody na zawinięcie do żadnego portu w USA i ma opuścić wody terytorialne.

Po tej wiadomości nie było już innego wyjścia jak wracać do Europy. Na początku czerwca "St. Louis" obrał kurs powrotny do Europy. Kapitan nie chcąc jednak wracać do Niemiec, mając na uwadze zarówno swoje bezpieczeństwo, jak i pasażerów obrał kurs do WB, chcąc tam rozbić statek. Na szczęście nie było to konieczne, ponieważ sprawa stała się już tak głośna, że do akcji włączyły się organizacje żydowskie w USA i Europie. Dało to pożądany skutek, bo niektóre państwa (WB, Francja, Holandia czy Belgia pozwoliły na przyjęcie chętnych). Statek wpłynął do portu w Antwerpii gdzie część Żydów zeszła na ląd.

Reasumując, z 937 pasażerów: 29 zostało na Kubie, 288 - znalazło schronienie w Wielkiej Brytanii — przeżyło wojnę (poza jedną, która zginęła w bitwie Anglię w 1940 roku), 87 wyemigrowało z Europy (zanim Niemcy opanowali Europę Zachodnią). Tak więc uratowały się 403 osoby, a 534 zginęły zabite przez nazistów.

Tragedii tej można było uniknąć, gdyby w 1939 r. rząd Kuby czy USA podjął inną decyzję.

Kapitan Gustav Schröder przeżył wojnę i w 1993 roku za swoją postawę podczas rejsu otrzymał od Yad Vashem medal Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata.

W 2011 roku kilkunastu ocalałych pasażerów „St. Louis” przyjęto w Departamencie Stanu, jednak mimo uprzejmości nikt ich za decyzję z 1939 roku nie przeprosił.

Na koniec mały polski akcent związany z emigracją żydowską. W tamtym okresie nikt na świecie nie chciał przyjmować Żydów. Polska nie była wyjątkiem. Kiedy w Niemczech zaczęły się represje wobec Żydów, polskie władze zaczęły się obawiać, że wkrótce przyjedzie z Niemiec do kraju wiele tysięcy polskich, czy niemieckich Żydów bez środków do życia. Postanowiono temu zapobiec. Polski Sejm bardzo szybko uchwalił ustawę o pozbawieniu polskiego obywatelstwa tych, którzy byli ponad 5 lat poza krajem. Oczywiście Niemcy wcale się nie przejęli nowym polskim prawem i jednej nocy 29 października wyłapali ponad 17 tysięcy Żydów z polskimi paszportami i większość po prostu przepędzili przez zieloną granicę. Polacy większość wypędzonych zamknęli w obozie przejściowym w Zbąszyniu, nie mając za bardzo pomysłu co dalej z nimi zrobić. Jednak organizacje żydowskie podniosły larum i to spowodowało, że obóz stopniowo opróżniano, pozwalając Żydom na udanie się w dowolne miejsca.

Komentarze